A to taki dobry chłopak był czyli o serialu „Kibic”

Kiedy zobaczyłam pierwszy zwiastun serialu „Kibic” nawet się ucieszyłam. Ostatecznie, środowisko kibicowskie jest bardzo…

Sty 31, 2025 - 17:22
 0
A to taki dobry chłopak był czyli o serialu „Kibic”

Kiedy zobaczyłam pierwszy zwiastun serialu „Kibic” nawet się ucieszyłam. Ostatecznie, środowisko kibicowskie jest bardzo wdzięcznym tematem filmowym i serialowym. Co prawda polskie podejście do tematu nigdy nie dorównało np. brytyjskiemu, ale wciąż można było mieć nadzieję, że powstanie coś ciekawego i wielowymiarowego. Niestety, na nadziejach się skończyło.

 

Od razu trzeba zaznaczyć, że gatunkowo serial należałoby raczej rozpatrywać jako opowieść młodzieżowa, bo w centrum narracji są nastolatki. Dokładniej Kuba i Blanka. On, syn znanego w całym mieście kibola, który podobnie jak ojciec całe swe serce chce oddać klubowi. Przykład idzie z góry, bo za niewydanie kolegów z klubu, ojciec osiedział w więzieniu sześć lat. Z kolei Blanka to typowa niezależna bohaterka opowieści młodzieżowych. Mieszka sama, sama na siebie zarabia pisząc wybitne prace zaliczeniowe studentom, a poza tym niczego się nie boi, nic jej nie przeszkadza i jest niezwykle pewna siebie. Młoda miłość szybko doprowadzi nastolatki do głupich decyzji, a decyzje owe do poważnych konsekwencji. Przy czym twórcy serialu bardzo chcą nam zakomunikować, że to są w ogóle bardzo dobre i wrażliwe dzieciaki (do tego nasz bohater jest utalentowany artystycznie), które po prostu zeszły na złą drogę. Ale jakby nie te kluby i ci kibice, to byłby to najlepsze dzieci w mieście.

 

Największym problemem serialu, który już w tytule zapowiada, że interesować nas będzie kultura kibicowska, czy jakbyśmy rzekli językiem chyba już dziś nieco przestarzałym – pseudokibicowska. Tymczasem tak naprawdę twórców serialu nie za bardzo te realia interesują. Na mecze zabierają nas w serialu rzadko i tylko na chwilkę. Trochę mówią o barwach i lojalności, ale w istocie – bardziej chodzi im o świat przestępczy i to jak łatwo do niego wejść. To chyba najbardziej mnie zawiodło, bo mam poczucie, że twórcom w ogóle na tym aspekcie historii nie zależy, bardziej interesuje ich przestępczość i przemoc. Tym samym tracimy najciekawszy społeczny wydźwięk historii i dostajemy opowiastkę o tym, że niedobrze pakować się w działania przestępcze. Któżby pomyślał.

 

 

Kolejna sprawa, to problem niemal wszystkich polskich produkcji, czyli strach przed konkretem. Nie tylko nie mamy tu istniejących, konkretnych klubów piłkarskich, ale też serial doskonale omija wszystkie szczegóły. Historia dzieje się w mieście, bohater chodzi do technikum, kibicuje klubowi, który nie istnieje, rzecz dzieje się w województwie itd. To jest niesłychana choroba polskich seriali, które niby chcą opowiadać o jakichś realiach, ale w istocie bardzo się ich boją. Mam wrażenie, że twórcom wydaje się, że w ten sposób czynią opowieść bardziej uniwersalną, ale w istocie, pozbawiają jej kluczowego w rzeczywistości zakorzenienia. Nie jest obojętne, gdzie rozgrywa się historia czy kluby istnieją, jak nazywają się dzielnice. Gdy to wszystko przemilczymy opowieść dzieje się „gdzieś, czyli nigdzie”. A jednocześnie zwalnia to twórców z jakiegokolwiek podążania za realiami, bo mogą je sobie dowolnie modyfikować bez oglądania się na rzeczywistość. Naprawdę mam trochę dość udawania, że można osadzić historię w polskim mieście bez doprecyzowania o jakim mieście mówimy.

 

 

Jako że to opowieść głównie obyczajowa, to twórcy wrzucają tu wątki niczym poganiani przez producentów twórcy telenoweli. Są więc niepewności dotyczące ojcostwa, niechciane ciąże (gdyż miłość nastolatków zawsze kończy się niechcianą ciążą, dzieci nie sypiajcie ze sobą!), zdystansowani rodzice, dzieci będące świadkami przemocy… serio, gdy tylko się wydaje, że twórcy już nie dorzucą nowej obyczajowej dramy to udaje im się znaleźć kolejny sposób na to by jednak w zaledwie pięciu odcinkach umieścić wszystko co przyszło im do głowy. W pewnym momencie nagromadzenie robi się tak duże, że nie sposób patrzeć na tą opowieść jak na autoparodię. Co chyba nie jest zamierzone, biorąc pod uwagę, że do samego końca serial utrzymuje bardzo dramatyczny ton.

 

Najgorsze jest to, że w tym serialu są całkiem niezłe sceny czy wątki. Ot np. nasz młody bohater uczy się w technikum i postać jego nauczyciela jest naprawdę super napisana. Albo sceny rodzinne, pokazujące, że rodzice, nawet jeśli przeklinający i nieco patologiczni mogą być kochający i czuli wobec swoich dzieci. Naprawdę fajne sceny ma Marta Żmuda Trzebiatowska jako matka nastolatka, która wypada w wielu scenach bardzo sympatycznie. Z resztą w ogóle aktorsko, serial gra – i te relacje rodzinne wypadają w nim dość naturalnie i właśnie tak jak lubię – nie zawsze idealnie, ale też bez ciągłego konfliktu o każdy aspekt rzeczywistości. Innymi słowy – tam jest pomysł na przyjemną obyczajową historię o nastolatku, z nieco innego środowiska niż zazwyczaj – ale wszystko to zostaje przykryte dramą i poczuciem, że trzeba młodzież (a właściwie przerażonego widza miejskiego) przestrzec przed patologią. Co niestety cały ten realizm zamienia w powiastkę z podręczników.

 

Mam jeszcze sporo zastrzeżeń, które powiązane są ze spoilerami więc zamieszczę je w tym akapicie. Pierwszy – nie zniosę, że bohaterka przez pół serialu mówi „obcięli mi rękę” kiedy obcięto mu dłoń. To jest spora różnica. Wiem, że różnie się mówi potocznie, ale jako osoba, która miała w rodzinie kogoś bez ręki rzec mogę – różnica jest porażająca. Druga sprawa, to typowy problem polskich seriali, gdy zaczynamy mówić o ciąży a nie daj Boże aborcji. Już myślałam, że jakaś polska produkcja pozwoli bohaterce po prostu pojechać do Czech i skorzystać z aborcji, ale nie… nie ma takich. Nie ma aborcji dla polskich bohaterek serialowych. Zaszłaś to musi cię sumienie powstrzymać. Dziecko ma być. Och jak ja kocham ten polski konserwatyzm, który się w tych narracjach serialowych powtarza niby po to by podbić dramatyzm a w istocie dlatego, że wszyscy się cykają opowiedzieć taką historię w zgodzie z realiami. Z resztą, skoro o realiach jesteśmy – czy możemy powołać jakiś komitet do ochrony kobiet, które wymiotują, ale nie są w ciąży. Nie może być tak, że ilekroć kobieta wymiotuje to jest w ciąży. To jest tak zgrany i zbędny schemat narracyjny, że mężczyźni gotowi pomyśleć, że testy ciążowe są niepotrzebne.

 

„Kibic” dowodzi, że opowieść, wyjęta z realiów traci swoje najważniejsze elementy. Jednocześnie po raz kolejny pokazuje, że pewne doskonałe tematy tracą na tym, że nikt tak naprawdę nie chce ich do końca poznać. Środowisko kibicowskie jest tego doskonałym przykładem. Z jednej strony – fantastycznie się nadaje na narracje filmowe czy serialowe, z drugiej – gdybyśmy mieli dotknąć wszystkich niuansów istnienia w tym świecie i społecznego zaplecza osób najbardziej zaangażowanych w ruch kibicowski, to pewnie wyszłoby nam coś dużo smutniejszego, bardziej skomplikowanego, mniej rozrywkowego. A my przecież chcemy patrzeć jak sobie ludzie po pyskach dają. I żeby nie było – nie uważam by te ultrakibicowskie ruchy były jakieś super, po prostu, uważam, że jest o nich ciekawsza historia niż tylko opowieść o sprzedawaniu dragów, do czego żadnych kiboli nie potrzebujemy.

Na koniec muszę dodać jednak jedną pochwałę. Serial ma pięć odcinków i… materiał na pięć odcinków. Nie ma tu nadmiernego rozciągania fabuły, z resztą narracja płynie całkiem lekko (może trochę siada w ostatnim odcinku) i sprawnie. Wiem, że to brzmi trochę jak pochwała „przynajmniej szybko się skończyło”, ale mam wrażenie, że wielu twórców serialowych nie dostrzega, jaka siła drzemie właśnie w takich narracjach na pięć – sześć odcinków, które można obejrzeć za jednym posiedzeniem, które dają nam nieco więcej niż film, ale nie wymuszają takiego rozciągnięcia historii. Bo też nie w każdej opowieści jest potencjał na coś więcej.  W tej nie było.