OCET JABŁKOWY. Droga do wyleczenia biegnie… no właśnie, KTÓRĘDY?

Nim jeszcze nadeszły szalone lata 20. XXI wieku, ludzie musieli jakoś zbudować cały ten Instagramowy biznes alternatywnego leczenia najcięższych chorób, przy okazji dając płonne nadzieje milionom chorych. Problem w tym, że nikogo nie wyleczyli, a przynajmniej znakomitej większości, nie licząc przypadków niewyjaśnionych przez konwencjonalną medycynę, co się zdarza w nauce. Historia w Occie jabłkowym jednak […]

Lut 7, 2025 - 08:41
 0
OCET JABŁKOWY. Droga do wyleczenia biegnie… no właśnie, KTÓRĘDY?

Nim jeszcze nadeszły szalone lata 20. XXI wieku, ludzie musieli jakoś zbudować cały ten Instagramowy biznes alternatywnego leczenia najcięższych chorób, przy okazji dając płonne nadzieje milionom chorych. Problem w tym, że nikogo nie wyleczyli, a przynajmniej znakomitej większości, nie licząc przypadków niewyjaśnionych przez konwencjonalną medycynę, co się zdarza w nauce. Historia w Occie jabłkowym jednak wykracza o wiele dalej, bo prezentuje nie tylko same mechanizmy biznesowego i mentalnego oszustwa, ale również psychikę tej konkretnej bohaterki, które promują alternatywne metody leczenia. Nieuleczalna choroba czaiła się właśnie w niej.

Są dwie płaszczyzny, których dotyka Ocet jabłkowy – pierwsza, ta obiektywna, prezentująca mechanizmy biznesowe, czyli jak tworzy się całą sieć połączeń, relacji, metod skutecznej reklamy swojej ideologii leczenia, żeby jak najwięcej osób na nią zareagowało i stworzyło coś w rodzaju internetowej osobowości guru, w którego siłę i wiedzę będzie się potem wierzyć. Druga zaś to dramat psychologiczny jednej bohaterki, która desperacko próbuje znaleźć swoje miejsce w życiu. Jest samotna, psychotyczna, cierpi na mitomanię, ale nie brak jej równocześnie przebiegłości, żeby wykorzystać rozwijające się media społecznościowe, żeby na nowo zbudować siebie, tę swoją wersję, która jest lubiana, wręcz podziwiana, ma przyjaciół, a przede wszystkim coś globalnie znaczy. W sumie większość ludzi takimi chce być, ale nie dąży do realizacji tego celu poprzez oszustwo, które polega na udawaniu ciężkiej choroby, jaką jest nowotwór. I właśnie przekroczenie tej granicy przez Belle Gibson (Kaitlyn Dever) świadczy o zaburzeniach percepcji moralności, ale i o osobowości mitomańskiej, chorej, patologicznie skrzywdzonej kiedyś, czego efektem są zmiany obecnie, podobne nieco do nowotworu. To taki cios w twarz dla wszystkich rzeczywiście zmagających się rakiem.

Ta druga płaszczyzna recepcji serialu ma o wiele większe znaczenie dramatyczne, bo koncentruje widza na wydarzeniach osobistych, co bardziej trafia do odbiorcy. Ciekawy jest ten zabieg narracyjny, żeby zwrócić uwagę publiczności na ważny problem szarlatanerii paranaukowej w leczeniu ciężkich chorób poprzez analizę czyichś problemów osobistych i sposobu ich pokonana za pomocą stworzenia biznesu internetowego z tak cennym produktem – nadzieją na pokonanie nieuleczalnej konwencjonalnie choroby. Pójdą za tym przecież miliony, gdyż każdy swoją chorobę traktuje indywidualnie, każdy widzi siebie poprzez swój strach przed cierpieniem i śmiercią, a przez to nie dostrzega innych, co z kolei wystawia go na niebezpieczeństwo łatwowierności, gdyż chwyci się wszystkiego, żeby tylko mieć paliwo dla własnej nadziei. To tak naturalne dla nas wszystkich w chorobie, lecz nikt nie ma prawa tej słabości wykorzystywać. Belle, jako osobowość wyjątkowo zaburzona (udawanie chorób) to zrobiła. Ale rasowi biznesmeni medycyny alternatywnej również to robią, lecz bardziej świadomie, wyrachowanie, nie chorując psychicznie.

Ocet jabłkowy jest bardzo przemyślanym serialem, wciągającym akcją, bez zbędnych dramatyzmów, przedstawiających stany terminalne chorych. Nie ma w produkcji również zbyt wiele patosu. Główna bohaterka idzie sukcesywnie swoją drogą, a wokół niej stopniowo narasta spirala kłamstw, z pozoru skutecznych, lecz mających długofalowe konsekwencje. Widzowie idą z nią tą drogą, aż w kierunku denuncjacji, przekonując się z odcinka na odcinek, jak głęboka może być ludzka naiwność oraz z drugiej strony wyrachowanie. W odbiorze fabuły pomaga nowoczesna forma narracji – częste zwroty bohaterów prosto do kamery, nakładki społecznościowe, podkreślające ważne momenty, ale bez banału, bez spłycania estetyki oraz świetnie zrobiona typografia, chociażby tytułów. Cieszyć więc Octem jabłkowym można i oczy, i umysł. Czuć negatywne emocje, powodowane zachowaniem głównej bohaterki, ale i wzruszenie, gdy zrozumiemy, jak silne emocje potrafi stworzyć człowiek, które niekiedy mają siłę zakrzywić rzeczywistość i… ją zmienić. Nie neguję więc tym samym wszystkich tych przypadków niewytłumaczalnych wyleczeń, obawiam się jedynie szarlatanów, którzy za danie ludziom nadziei chcą brać od nich pieniądze oraz wyłączać ich z konwencjonalnej medycyny. Nasza wiara może stać się prawdą, lecz trzeba mieć tytaniczną siłę.

W dzisiejszych czasach promocja alternatywnego leczenia, w tym tego czysto szarlatańskiego, jest już o wiele bardziej rozpropagowana, niż była w czasach, o których opowiada serial, tak więc my jako widzowie wiemy o wiele więcej. Więcej jest również osób, które promują zdrowy tryb życia, co jest bardzo pozytywne, lecz drastycznie zwiększyła się liczba tych, które robią biznes na tworzeniu pustej i desperackiej nadziei na wyleczenie chorych, którzy często, a niekiedy terminalnie, potrzebują czasu. Tak nie może być. Nadziei nie można kupić. Droga do wyleczenia biegnie nieraz krętymi ścieżkami, lecz nie należy bezrefleksyjnie wierzyć w żadną z nich.